PARAFIA
LSO
WARTO PRZECZYTAĆ
Czytelnia
- Szczegóły
- Odsłony: 9
ks. Mirosław Cholewa, 27 lutego 2020, 08:56:12 Idziemy nr 09/2020 źródło: http://idziemy.pl/
Facebook Twitter
Post nie musi dotyczyć tylko i wyłącznie jedzenia oraz zmysłu smaku. - mówi ks. Mirosław Cholewa, redaktor naczelny miesięcznika "Pastores", w rozmowie z Katarzyną Kasjanowicz
Jaki jest sens Wielkiego Postu?
Ma być dla nas mocą powrotu do wartości najistotniejszych i najbardziej podstawowych w życiu katolików, chrześcijan, uczniów Chrystusa. A co jest zasadnicze? Pan Jezus nam powiedział: miłuj Boga z całego serca, ze wszystkich sił, a bliźniego jak siebie samego. Praktyki pokutne mogą być dla nas w tym względzie pomocą, żeby poprzez nie zbliżyć się do Pana Boga i ludzi, a jeszcze bardziej szczegółowo – żeby pojednać się z Bogiem i ludźmi, a także przeżyć wewnętrzne pojednanie ze sobą samym. Czas Wielkiego Postu to czas łaski, czas osobistego nawrócenia, czas otwarcia serca na Boga i na bliźniego. Postu, modlitwy i jałmużny nie można traktować tylko jako ćwiczeń ascetycznych, bo to by nie miało głębszego sensu. Co innego, jeśli prowadzą do odkrycia głębi i pełni tego, kim jest Bóg. Jeżeli te czyny pokutne kierują do komunii z Bogiem, a także do odkrycia piękna Kościoła i życia chrześcijańskiego, wtedy ma to oczywiście sens. A dlaczego Kościół tak mocno akcentuje od Środy Popielcowej te trzy czyny pokutne? Właśnie dlatego, żeby zobaczyć, jak bardzo są ze sobą powiązane.
Jak współczesny człowiek powinien przeżywać czas Wielkiego Postu?
Czas Wielkiego Postu to mocny okres liturgiczny. Środa Popielcowa zaczyna się od opisu ewangelicznego Pana Jezusa kuszonego na pustyni. Mamy tam klasyczny trójpodział pokus, jakie nas atakują. Nasze serce jest terenem walki duchowej, a post, modlitwa i jałmużna stanowią lekarstwa na te trzy pokusy. To jest nasz oręż do walki ze złym duchem. Dziś podział i walkę widać w obrębie całego społeczeństwa. W czasie Wielkiego Postu otrzymujemy zaproszenie ze strony Pana Boga, żeby podjąć czyny pokutne. Zamiast walczyć z drugim człowiekiem, mamy podjąć walkę z naszym prawdziwym nieprzyjacielem, którym jest zły duch. Otwierając się na czyny pokutne, otwieramy się na Pana Boga i umożliwiamy pojednanie. Pamiętajmy jednak, że postu nie można odbierać w sposób wyizolowany, ale trzeba w rozumieniu wyjść dalej: post, modlitwa i jałmużna zawsze stanowią całość.
Czy rezygnacja ze spożycia mięsa nie przeradza się dziś w kolejną dietę dla „oczyszczenia organizmu”?
Jeżeli post wyizolujemy od jałmużny, będzie to tylko jakieś ćwiczenie ascetyczne. Jeśli nawet w sensie materialnym odmawiamy sobie czegoś z jedzenia, to zaoszczędzone pieniądze możemy przeznaczyć dla potrzebujących na jałmużnę. Tak samo jeżeli odetniemy post od modlitwy, traci on swój kontekst. Post nie jest dla samego postu, ale prowadzi do oczyszczenia serca – a modlitwa kieruje do Pana Boga. Decyduje o tym motywacja: dlaczego podejmuję post? Na zewnątrz może wyglądać to bardzo podobnie, kiedy ktoś powstrzyma się od spożycia mięsa czy zrezygnuje ze słodyczy lub innych produktów żywnościowych, koncentrując się tylko na tym, żeby oczyścić organizm albo zgubić kilka kilogramów – ale Pana Boga w tym nie ma. Jeśli natomiast podejmuję takie działanie, bo pragnę pójść drogą nawrócenia, czyli otwartości na Boga i bliźniego, to wewnętrzna treść mojego wyrzeczenia jest zupełnie inna. Wtedy post pomaga mi w doświadczeniu kruchości materialnej strony mojego życia, rodzi lub odnawia we mnie pewną wrażliwość na głębsze, duchowe motywacje płynące z wiary. Nawet jeśli podczas tego postu – umotywowanego, ze względu na Pana Boga – oczyści się organizm czy ubędzie kilogramów – to dzieje się to przy okazji. Nie jest głównym celem tego działania.
- Szczegóły
- Odsłony: 10
Dariusz Piórkowski SJ: To ulubiony fragment tych, którzy próbują uzasadnić przemoc Ewangelią
Dariusz Piórkowski SJ. Facebook / mł 4 marca 2024, 13:35 źródło: https://deon.pl/
Scena, w której Jezus biczem ze sznurków przepędza handlarzy ze świątyni, to ulubiony fragment dla tych, którzy próbują ewangelicznie uzasadnić, dlaczego można używać przemocy. Lub, że Bóg jednak jest sprawiedliwy i okazuje gniew na ludzi. Ale czy o to tutaj chodzi? Wątpię - pisze Dariusz Piórkowski SJ.
We wpisie opublikowanym na swoim Facebooku jezuita odniósł się do fragmentu Ewangelii, ukazującego gniew Jezusa. Publikujemy cały wpis.
„Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał”. ( J 2, ) To ulubiony fragment dla tych, którzy próbują ewangelicznie uzasadnić, dlaczego można używać przemocy lub że Bóg jednak jest sprawiedliwy i okazuje gniew na ludzi. Ale czy o to tutaj chodzi? Wątpię.
Jezus kilka razy w Ewangeliach wyraża gniew
Owszem, Bóg jest sprawiedliwy, ale również czuły i miłosierny. Czułość to nie powierzchowne uczucie, To postawa, cnota, sposób patrzenia i reagowania. Jak powiedział jeden z biskupów z RPA „Czułość jest czymś więcej niż sentyment. Potrzebuje także sprawiedliwości, która jest uważna naprawdę. Podczas gdy czułość uważna jest na człowieka”
Jezus kilka razy w Ewangeliach wyraża gniew. Epizod na dziedzińcu świątynnym jest jednak wyjątkowy. To gest prorocki. Mocny, dojmujący i szokujący. I taki miał być. W jaki sposób sprawiedliwość została naruszona? W taki, że miejsce przeznaczone dla pogan i bojących się Boga, którzy nie mogli wejść do wnętrza świątyni, mieli taką możliwość na dziedzińcu pogan. Tam właśnie mogli się modlić. Świątynia nie była tylko dla Żydów. Ten dziedziniec był zapowiedzią, że kiedyś będzie jedna świątynia dla wszystkich. Będzie nią Chrystus, a w Nim wszyscy ochrzczeni. Bóg już nie będzie w świątyni z kamieni, lecz w ludziach. Ta przestrzeń została zawłaszczona na handel. Problem nie był w handlu, tylko w miejscu, gdzie się odbywał.
Jak pogodzić bicz ze sznurków z Bożą czułością?
Ale jak pogodzić ten gest pełen gniewu, gwałtowności z czułością Boga i samego Jezusa? Co zrobić z Kazaniem na Górze, gdzie Jezus sam mówi, aby kochać nieprzyjaciół i nadstawiać prawy policzek?
Z Ewangelią jest tak, że nie ma czarno-białych reguł. Miłość nieprzyjaciół nie polega na tym, że biernie stoję, gdy widzę, że ktoś czyni zło, stosuje wobec kogoś przemoc. Dlaczego? Bo wtedy sprawcy umożliwiam dalsze czynienie zła. W ten sposób staje się on jeszcze gorszy. To naturalne i moralnie właściwe, kiedy staję w obronie kogoś krzywdzonego.
Dla bankierów i handlarzy lepiej było, gdy w ten sposób Jezus zatrzymał ich proceder, zwłaszcza że słowa nie docierały. Czasem lepiej żeby człowiek ucierpiał w taki sposób niż gdyby miał stracić życie i zbawienie. Ale i tak pozostaje to gest prorocki, znak, bo Jezus nie czynił tego na okrągło i nie oburzał się na każdy rodzaj niesprawiedliwości.
Źródło: Facebook / mł
https://info.dominikanie.pl/2014/04/rachunek-sumienia-doroslych/
- Szczegóły
- Odsłony: 11
Andrzej Macura dodane 05.03.2024 17:00 źródło: https://kosciol.wiara.pl
Patrzyć tylko na życie, które nieuchronnie się skończy, to krótkowzroczność.
Z cyklu "Powtórka z katechezy"
Napisał kiedyś święty Paweł do Koryntian, że „jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.” (1 Kor 15,19). Pisząc o „tym życiu” miał oczywiście na myśli życie doczesne, ziemskie. A chodziło mu o wiarę w Chrystusa, która nie uwzględniałaby zmartwychwstania i życia wiecznego. No bo rzeczywiście: jaki sens miałoby wierzyć w Niego, gdyby po tym życiu nie było niczego innego, tylko pustka? „Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy” napisał trochę dalej (15,32). Prawda o życiu wiecznym i o zmartwychwstaniu nadaje sens całej naszej wierze. Także temu, o czym przypominam w każdym niemal odcinku tego cyklu: Chrystus jest jedynym zbawicielem człowieka. Bez życia wiecznego to nie miałoby najmniejszego znaczenia. Nie miałoby też sensu chodzić do Kościoła, uczyć religii, domagać się ochrony życia nienarodzonych, wzywać do czystości.... Nic, nic nie miałoby sensu. Życie byłoby chocholim tańcem, jakąś przerażającą zabawą, nie zawsze miłą i przyjemną, ale zawsze poprzedzającą nieuchronne unicestwienie. Skoro po śmierci nie ma nic, to chyba lepiej byłoby się wcale nie urodzić; nie czuć, nie kochać, nie zachwycać się, nie przyjaźnić. Bo świadomość, że wszystko się bezpowrotnie straci, bez wątpienia boli. Gdyby zaś nigdy się nie istniało, nie tylko niczego by się nie straciło, ale przede wszystkim nie miałoby kogo boleć...
Dlatego właśnie prawda o życiu wiecznym, o zmartwychwstaniu, jest tak ważna; jest kluczowa dla zrozumienia sensu chrześcijaństwa. Ono jest orędziem głoszonym sprzed pustego grobu Chrystusa! Dobrą Nowiną o możliwości zbawienia i życia wiecznego. Chrześcijanin to ktoś, kto żyje wychylony ku przyszłości. Ktoś, kto pamięta, że po tym życiu jest jeszcze inne. I stara się tak żyć, by to przyszłe życie, życie wieczne – bez końca! – było życiem szczęśliwym.
Życie wieczne w ciele!
Trzeba tu jednak coś doprecyzować. Pisałem dotąd „życie wieczne, zmartwychwstanie” jakby je utożsamiając. Tymczasem to dwie bliskie sobie, ale nie tożsame sprawy. Wielu współczesnych wierzy, że „coś” po śmieci jest, że żyje jakaś ludzka dusza, choć niewiele możemy o tym życiu powiedzieć. Chrześcijaństwo natomiast głosi zmartwychwstanie ciał. To znaczy że w pewnym momencie – sądu ostatecznego – dusza ludzka na powrót przyoblecze się w ciało. Napisano w Katechizmie Kościoła Katolickiego (990)
Pojęcie „ciało” oznacza człowieka w jego kondycji poddanej słabości i śmiertelności „Zmartwychwstanie ciała” oznacza, że po śmierci będzie żyła nie tylko dusza nieśmiertelna, ale że na nowo otrzymają życie także nasze „śmiertelne ciała”.
Po zmartwychwstaniu żyć będzie nie tylko nasza nieśmiertelna dusza, ale i nasze utworzone na nowo ciało; dusza na powrót przyoblecze się w ciało. A gwarancją tego, że tak będzie, jest – w pierwszym rzędzie – zmartwychwstanie Jezusa. On potem z ciałem i dusąa wstąpił do nieba. Poza tym wierzymy też, że z ciałem i duszą do nieba wzięta została Najświętsza Maryja Panna. Obie prawdy byłyby bez sensu, gdyby wszyscy inni ludzie mieli na wieki pozostać duchami. Obie są więc swoistą zapowiedzią tego, co stanie się z ludźmi po śmierci.
Kiedy nastąpi zmartwychwstanie? Jak już wspomniałem, w dniu sądu ostatecznego. Kto zmartwychwstanie? Wszyscy. Tyle że dla jednych będzie to zmartwychwstanie do wiecznego szczęścia, dla innych zmartwychwstanie ku wiecznemu potępieniu. A jak będą wyglądały te nasze ciała? Tu problem już większy. Możemy tego domyślać się tylko na podstawie tego, jak po swoim zmartwychwstaniu wyglądał Jezus. Miał ciało, zdecydowanie. Jego uczniowie zaświadczyli, że widzieli Go, dotykali, a nawet jedli z Nim i pili. Urzekające są te ewangeliczne sceny, gdy Zmartwychwstały Jezus pyta ich o jedzenie albo gdy sam im je przyrządza.... To jego ciało nosiło ślady męki – Tomasz miał włożyć palec w miejsce ran Jezusa. Jezus jednak nie cierpiał. I co też ciekawe, tylko w tej jednej scenie świadkowie piszą, że te rany widzieli. Jakby kiedy indziej ich nie było. Poza tym Zmartwychwstały Jezus potrafił nagle się pojawić, i to mimo zamkniętych drzwi, i nagle zniknąć. Nasze ciała pewnie więc będą miały podobne „właściwości”. Nic więcej o nich nie wiemy, nazywając je po prostu „ciałem uwielbionym” czy „ciałem duchowym”. Tłumaczył to św. Paweł we wspomnianym 1 Liście do Koryntian, że jak z ziarna wrzuconego w ziemię wyrasta nie takie samo ziarno, ale roślina, tak też nasze wrzucone w ziemię ciała, choć będą tej samej natury, dalej materialne, będą jednak jakoś inne, szlachetniejsze, doskonalsze; to, co uległo zniszczeniu po zmartwychwstaniu będzie już niezniszczalne.
Chrześcijanie wierzą, że w jakiś sposób już dziś w zmartwychwstaniu Chrystusa uczestniczymy, mamy już „zadatek” życia wiecznego. W pełni jednak doświadczymy tego dopiero po śmierci. Wynika jednak z prawdy o zmartwychwstaniu inny ważny dla nas wniosek: nie należy lekceważyć ciała. Chrześcijaństwo ograniczające wszystko do duszy i ducha nie byłoby autentycznym chrześcijaństwem. Zwłaszcza gdyby wiązać się to miało z pogardą dla ciała, jak to w historii zdarzało się niektórym wywodzącym się z chrześcijaństwa nurtom. Ludzkiemu ciału należy się szacunek. Zarówno naszemu własnemu, jak i ciału drugiego człowieka, zwłaszcza cierpiącego. Szacunek należy się też ciałom tych, którzy zmarli. Bo nie tylko nasze dusze przeznaczone są do życia wiecznego: ciała, choć mają zostać przemienione, też.
To czemu w ogóle umieramy?
Zmartwychwstanie i życie wieczne, w wiecznym szczęściu, to klucz do zrozumienia sensu wiary w Chrystusa. O innych związanych z tym sprawach – czyli o sądzie (właściwie sądach), niebie, czyśćcu czy piekle szerzej napiszę w następnym odcinku cyklu. Teraz warto jednak postawić sobie jeszcze jedno pytanie: skoro naszym przeznaczeniem jest zmartwychwstanie i życie wieczne, to po co w ogóle umieramy?
Śmierć człowieka – uczy Kościół – to oddzielenie duszy od ciała. Dusza żyje nadal, ale ciało umiera. Z wszystkimi tego konsekwencjami. To niby coś naturalnego, w przyrodzie wszystko co żyje wcześniej czy później umiera, ale... Nie wiemy czy w raju (Edenie) człowiek miał żyć wiecznie. Autor biblijnej, a więc natchnionej przez Boga Księgi Rodzaju, przedstawia śmierć jako konsekwencję grzechu pierwszych rodziców. Adam po grzechu słyszy, że będzie musiał ciężko pracować, by utrzymać się, dopóki „nie wróci do ziemi z której został wzięty”, bo „jest prochem i w proch się obróci”. I ten los czeka teraz każdego z nas, bez wyjątku. Nawet Syn Boży, Jezus Chrystus, przeszedł do nowego życia przez śmierć. Po ludzku nie ma od niej ucieczki.
Jest więc śmierć jakąś konsekwencją ludzkiego grzechu. Jest też wezwaniem do odpowiedzialnego życia. Bo skoro to się skończy... Jak to mówił jeden ze świętych? „Jeśli kochajcie życie pragnijcie tego, które nie kończy się nigdy”. Ze śmieci nie ma powrotu do ziemskiego życia. Kościół nie wierzy w to, jakoby człowiek doznawał reinkarnacji i po śmierci odradzał się w innej postaci. Kto umarł – z wyjątkiem tych, którzy w cudowny sposób zostali dzięki łasce Boga wskrzeszeni, jak wskrzeszeni przez Jezusa córka Jaira, młodzieniec z Nain i Łazarz, brat Marty i Marii – nigdy do tego życia już nie wróci. Ale ta nieuchronność śmierci wzbudza, chyba w każdym zastanawiającym się nad tym człowieku, pragnienie życia wiecznego. Skłania do zaufania Chrystusowi, do przyjęcia nadziei, przyjęcia Dobrej Nowiny (czyli Ewangelii), którą światu przyniósł. Dla chrześcijanina śmierć nie jest więc tylko i wyłącznie nieszczęściem. Choć nieraz boli, można się z niej nawet nieraz cieszyć. Bo bywa wybawieniem od wielkiego cierpienia. Nade wszystko zaś jest przejściem do nowego, wiecznego życia. Pięknie tę prawdę o smutku, radości i przejściu do nowego życia ujęto w jednej z modlitw mszalnych:
„(....) choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności. Albowiem życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie”.
Tak, Ewangelia to prawdziwa Dobra Nowina. Marzenie człowieka o nieśmiertelności, wyrażone w tylu mitach o poszukiwaniu eliksiru młodości, świętego Graala i temu podobnych, budzona raz po raz doniesieniami o znalezieniu przez naukowców czegoś, co budzi nadzieję na możliwość przedłużania życia w nieskończoność, może faktycznie się spełnić. Tak, o ile zaufamy Zmartwychwstałemu i my kiedyś zmartwychwstaniemy. I będziemy szczęśliwi żyli przez całą wieczność.
- Szczegóły
- Odsłony: 15
papież Franciszek vaticannews.va / KAI / pzk 6 marca 2024, 09:30 źródło: https://deon.pl/
Na konieczność podjęcia trudnej walki z pychą wskazał Ojciec Święty podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Papież kontynuował cykl katechez o cnotach i wadach. Przygotowany przez niego tekst odczytał, z powodu przeziębienia Ojca Świętego papieski współpracownik z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej.
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
Dzisiejszą katechezę odczyta ksiądz prałat, mój współpracownik, jestem bowiem nadal przeziębiony i nie mogę dobrze czytać. Dziękuję!
W naszym cyklu katechez na temat wad i cnót dochodzimy dziś do ostatniej z wad: pychy. Starożytni Grecy określali ją słowem, które można przetłumaczyć jako „nadmierny przepych”. Istotnie, pycha to wywyższanie się, zarozumiałość, próżność. Termin ten pojawia się również w szeregu wad, które wymienia Pan Jezus, aby wyjaśnić, że zło zawsze pochodzi z serca człowieka (por. Mk 7, 22). Pyszny to ktoś, kto myśli, że jest kimś znacznie wartościowszym niż jest w rzeczywistości; ktoś, kto usilnie dąży do tego, by być uznanym za lepszego od innych, zawsze chce, by uznawano jego zasługi i gardzi innymi, uważając ich za gorszych.
Z tego pierwszego opisu widzimy, że wada pychy jest bardzo zbliżona do wady próżnej chwały, którą przedstawiliśmy poprzednim razem. Jednakże, jeśli próżna chwała jest chorobą ludzkiego „ja”, to jest ona jeszcze chorobą wieku dziecięcego, gdy porównamy ją ze spustoszeniem, do jakiego zdolna jest pycha. Analizując szaleństwa człowieka, starożytni mnisi uznawali pewien porządek w sekwencji zła: zaczyna się od grzechów najbardziej zwyczajnych, takich jak obżarstwo i dochodzi do potworów najbardziej niepokojących. Wśród wszystkich wad pycha jest wielką królową. To nie przypadek, że w „Boskiej Komedii” Dante umieszcza ją właśnie na pierwszym miejscu czyśćca: ci, którzy ulegają tej wadzie, są daleko od Boga, a poprawienie się z tego zła wymaga czasu i wysiłku, o wiele więcej niż jakakolwiek inna walka, do której powołany jest chrześcijanin.
W istocie w tym złu kryje się radykalny grzech, absurdalny postulat, żeby być jak Bóg. Grzech naszych pierwszych rodziców, opisany w Księdze Rodzaju, jest pod każdym względem grzechem pychy. Kusiciel powiedział im: „Gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3, 5). Pisarze zajmujący się duchowością następstwa pychy w życiu codziennym opisują z większą uwagą, ukazując, jak rujnuje ona ludzkie relacje, wskazując, jak to zło zatruwa poczucie braterstwa, które powinno ludzi jednoczyć.
Oto zatem długa lista objawów, które ujawniają, że dana osoba ulega wadzie pychy. Jest to zło o oczywistym aspekcie fizycznym: człowiek pyszny jest wyniosły, to ktoś „o twardym karku”, to znaczy ma sztywny kark, który się nie zgina. Jest człowiekiem, któremu z łatwością przychodzi pogardliwie osądzać: z błahego powodu wydaje nieodwołalne wyroki na innych, którzy zdają się jemu beznadziejnie nieporadni i niezdolni. W swojej wyniosłości zapomina, że Jezus w Ewangeliach dał nam bardzo niewiele zasad moralnych, ale w jednej z nich był bezkompromisowy: nigdy nie osądzaj. Od razu wiesz, że masz do czynienia z pyszałkiem, gdy kierując ku niemu odrobinę konstruktywnej krytyki lub zupełnie nieszkodliwą uwagę, reaguje on w przesadny sposób, jakby ktoś zranił jego majestat: wpada w furię, krzyczy, zrywa relacje z innymi, żywiąc niechęć.
Z osobą chorą na pychę niewiele można uczynić. Nie da się z nią rozmawiać, a tym bardziej jej poprawić, bo w gruncie rzeczy nie jest już świadoma siebie. Trzeba mieć do niej cierpliwość, bo pewnego dnia jej dom się zawali. Włoskie przysłowie mówi: „Pycha jedzie konno, a wraca pieszo”. W Ewangeliach Pan Jezus ma do czynienia z wieloma ludźmi pysznymi i często odkrywał tę wadę także w osobach, które bardzo dobrze ją ukrywały. Piotr obnosił się ze swoją wiernością w każdych okolicznościach: „Choćby Cię wszyscy opuścili, ja Ciebie nie opuszczę!” (por. Mt 26, 33). Wkrótce jednak doświadczy bycia dokładnie takim jak inni, także bojaźliwym w obliczu śmierci, a nie wyobrażał sobie, że może być ona tak blisko. Tak więc „drugi Piotr” – ten, który już nie podnosi głowy, ale gorzko płacze – zostanie uzdrowiony przez Jezusa i w końcu będzie zdolny do dźwigania ciężaru Kościoła. Wcześniej obnosił się z zarozumiałością, którą lepiej byłoby się nie afiszować; natomiast obecnie jest wiernym uczniem, którego, jak mówi przypowieść, mistrz może postawić „nad całym swoim mieniem” (Łk 12, 44).
Zbawienie przychodzi przez pokorę, prawdziwe lekarstwo na każdy akt pychy. W Magnificat Maryja wielbi Boga, który swoją mocą rozprasza ludzi pyszniących się zamysłami serc swoich. Bezużyteczne jest okradnie z czegoś Boga, jak to się wydaje pysznym, ponieważ w ostatecznym rachunku pragnie On dać nam wszystko. Dlatego Jakub Apostoł, do swojej wspólnoty zranionej przez spory wypływające z pychy, pisze: „Bóg sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę” (Jk 4, 6).
Zatem, drodzy bracia i siostry, wykorzystajmy ten Wielki Post do walki z naszą pychą.
Autor: papież Franciszek
- Szczegóły
- Odsłony: 20
Wielki Post to nie wyścig z samą sobą i innymi, ale szansa na spotkanie z Bogiem
Magdalena Urbańska 15 lutego 2024, 09:22 źródło: https://deon.pl/
Środa popielcowa za nami, w tym roku może wydawać się, że z czasu bożonarodzeniowego wskakujemy od razu w Wielki Post. Zaczął się wcześnie, ale pytanie brzmi: jak go przeżyć, by za szybko się nie skończył?
Od kilku dni dostaję bardzo wiele pytań o lektury duchowe na czas Postu, dla dorosłych i dzieci. Bardzo mnie te wiadomości cieszą, bo pokazują jak wiele osób szuka głębi, możliwości duchowego rozwoju, sensu w swojej codziennej relacji z Bogiem. Szuka i jest w stanie zrobić wiele, aby znaleźć…
Post, modlitwa, jałmużna. Trzy filary Wielkiego Postu. Nie ma tu wzmianki o duchowych lekturach, choć mądre czytanie może zamienić się w głęboką modlitwę. Zadaję sobie jednak pytanie o to, jak ten Wielki Post chciałabym przeżyć. Tak by nie był wyścigiem z samą sobą i innymi, ale wielką szansą na spotkanie z Bogiem. Wszak ten czas jest nam dany po to, by się nawrócić, kolejny raz. Książki, wyrzeczenia, rekolekcje - to tylko środek do celu. Post sam w sobie też jest tylko środkiem, choć można go przeżyć na wiele różnych sposobów. Modlitwa u każdego z nas może wyglądać inaczej, bo nikt nie powiedział, że do zbawienia niezbędne jest chodzenie na nabożeństwo Gorzkich Żali - a jeśli tak twierdzi, to żyje w błędzie. Jałmużną może być nie tylko coś materialnego, ale choćby oddanie swojego czasu osobie samotnej i smutnej… Można wszystko, na wiele różnych sposobów. Pytanie jednak co jest dziś dobre i potrzebne mnie samej. Tu, teraz, w mojej sytuacji życiowej, w moim powołaniu, na tym etapie życia wiarą na jakim dziś jestem.
Często jest tak, że chcemy pościć, wytrwać, zrobić coś wspaniałego. Czasem ponad nasze ludzkie siły. Niekiedy się to udaje, choć znając siebie i życie – łatwo poddać się przy pierwszych trudnościach, albo frustrować i wyżywać na najbliższych, bo znowu coś nie wyszło tak jakbym sobie tego życzyła. Warto więc zadać sobie bardzo szczere pytanie o to jakich środków chcę użyć, by być bliżej Boga, a tym samym również siebie i drugiego człowieka? Czy przypadkiem nie jest tak, że chcę wytrwać sama, o własnych siłach, nie zapraszając do tego Pana Boga i nie prosząc Go o to, by mi w tym czasie towarzyszył i dodawał sił?
Powiedzmy sobie szczerze - wielu z nas nie zadaje sobie takich pytań. Dlatego często nie potrafimy nazwać swoich pragnień, braków, problemów. Nie potrafimy, bo się nie zatrzymujemy w codziennym pędzie. Wiemy, że czegoś nam brak, ale nie wiemy skąd ta pustka tak krzyczy. Są w nas jakieś dobre pragnienia, ale nie wiemy jak do nich podejść, żeby znowu nie okazały się tylko słomianym zapałem, po których zostanie niesmak. Warto może więc ten Wielki Post zacząć inaczej – od szczerego rachunku sumienia?
Rachunek sumienia kojarzy się nam ze spowiedzią, ale sama słysząc o nim widzę św. Ignacego Loyolę i jego kwadrans szczerości. Codzienne zatrzymanie się i spojrzenie w stronę tego, za co jestem dziś wdzięczna, co mnie poruszało i jak na te poruszenia odpowiadałam. To zupełnie zmienia optykę patrzenia, a praktykowane często, sprawia, że widać więcej, czuć mocniej i głębiej. Może warto w tym Wielkim Poście spróbować wziąć przykład z tego świętego, duchowego herosa, i zatrzymywać się na chwilę w ciągu dnia - niekoniecznie wieczorem - i patrzeć na to co dzieje się w moim sercu. Efekt może okazać się zaskakujący…
Wiele środków, jeden cel. Czas, który może okazać się ogromną szansą na zmianę naszego serca, jeśli tylko pozwolimy Bogu działać - w modlitwie, sakramentach, w naszej codzienności. Brzmi patetycznie, wiem. Jednak jeśli nie zaprosimy Jezusa do tego czasu, po co nam te wszystkie posty, wyrzeczenia, lektury? By poczuć się lepiej, że coś ogarnąłem i nie zjadłem czekolady przez 40 dni? Bez sensu… Może właśnie warto w tym roku stanąć szczerze przed Jezusem i powiedzieć Mu, by to On pokazał nam gdzie, jak, po co - może zaczynając od szczerej spowiedzi, a może na niej kończąc. Przeżyjmy ten czas z Nim, wtedy cel zostanie osiągnięty…
Autor: Magdalena Urbańska
Strona 4 z 4
- start
- Poprzedni artykuł
- 1
- 2
- 3
- 4
- Następny artykuł
- koniec