PARAFIA
LSO
WARTO PRZECZYTAĆ
Czytelnia
- Szczegóły
- Odsłony: 138
Ks. Tomasz Horak dodane 16.03.2024 09:00 źródło: https://opole.gosc.pl/
Bo ludzie, w znacznej liczbie chrześcijanie, tak zmienili świat, że przed domem Bożym nie siedzą już żebraczki w łachmanach, by wychudzoną rękę wyciągać po jałmużnę.
„Skazani na żebractwo stali pod murami, cichymi, wstydliwymi głosami prosząc o jałmużnę… Na wschodach przed domem Bożym siedziała żebraczka w łachmanach, blada, nędzna – i wychudzoną rękę wyciągała po jałmużnę”. To przytoczone w słowniku profesora Doroszewskiego fragmenty dawniejszej literatury. Tak, dotyczą hasła „Jałmużna”, co jest ważnym pojęciem chrześcijańskiego, i nie tylko, etosu. Czy współczesnego? Zacytowane wyżej zdania z dawnego świata, w naszych czasach możemy, a pewnie nawet musimy odrzucić. Po prostu świat stał się inny. Nie lepszy – zresztą nie nam sądzić – ale tylko i aż inny. Przytoczone zaś sceny zdają się być z innego świata. A czy dzisiaj nie brak w świecie ludzi skrajnie biednych? Nie brak. Tyle, że dziś wszystko jest inaczej.
Przed kilku laty przeprowadziłem się do mojego (pierwszego w życiu mojego własnego) mieszkania. Zarządca wspólnoty poinformował mnie, że niebawem główne drzwi zostaną wyposażone w zamek pozwalający wpuszczać swoich gości. Jak w osiedlowym bloku. Mieszkanie na wsi, lokator tak naprawdę jeden, czyli ja. No i ktoś jeszcze tymczasowo. Myślałem, że przesadzili z tym zamkiem. Miasto chcą ze wsi zrobić? Atoli po kilku tygodniach wiedziałem, że zarządzający budynkiem mają rację. Do sieni przez publicznie dostępne drzwi wchodzili najczęściej ci, co to „wychudzoną rękę wyciągali po jałmużnę”. Znałem już ich twarze i styl życia. Czytelnicy też znają, bo tacy są wszędzie. „Pożycz ksiądz dwadzieścia złotych”. A ty się nie wstydzisz przychodzić do nauczyciela ze szkolną emeryturą z niepełnego etatu? – odpowiadałem nie bacząc, że ów człowiek zupełnie nie rozumie, co do niego mówię. Pożyczał, bywało że oddawał, częściej że nie. Przekonywałem, prosiłem, do ulicznego słownika też sięgałem… „Wie ksiądz, że umarł?” Wiem… W międzyczasie kilku innych pomarło. Ale jakby odradzali się w ich postaciach nowi na żebractwo skazani przez samych siebie.
Od dawna nikt już w tej sprawie nie przyciskał guzika mojego domofonu. Mam spokój, a zarządca miał przed laty rację, odcinając klientów od schronienia w dużej sieni gminnego budynku. Przypuszczam, że dla tych trunkowych było i jest to niewygodne, a dla młodszych (nikogo nie nakryłem, ale…), otóż dla niektórych młodszych przepadł punkt dystrybucji. Czego? No przecie nie soku z malin. Ja mam spokój, ale trochę zamącony. Bo co – nie tylko ja, ale co my, sąsiedzi, znajomi, czasem krewniacy – robimy, by było inaczej…
Ktoś z wioskowych znajomych powiedział: „co się ksiądz przejmuje? Jeść im przywiozą, podatek albo czynsz umorzą, do lekarza i apteki nie chodzą, bo mają końskie zdrowie, nawet butelek do pojemnika wrzucić nie potrafią”. Może i nie przejmuję się, ale coś mi niewyraźnie z takim usprawiedliwieniem. Zacząłem przeto taki rachunek sumienia z tego co robię i czego nie robię.
Jestem wśród członków-założycieli hospicjum onkologicznego, ostatnio w komisji rewizyjnej, kiedyś w zarządzie. Dla dzieci w swoich parafiach co roku organizowałem tygodniowe wycieczki, pieniądze trzeba było pozyskać, ale szkolny autobus dostawałem bez kosztów. Byłem kierownikiem, wychowawcą i górskim przewodnikiem (prowadziłeś trzydziestkę dzieciarni granią Tatr?). Chwalę się? Inni robią znacznie więcej. Ja tylko pytam, czy to wszystko i jeszcze parę innych spraw nie mieści się w jednym ze znaczeń jałmużny? Jak i datek w jakiejś tam akcji, albo i wsparcie którejś z pomocowych agend. Pewnie też ofiara dla Karmelu na Wolskiej… A i dla Pawła, gdy go rak dopadł… Nie o sobie, o Tobie piszę. A wiem, że każdy z czytających te słowa mógłby wiele dopowiedzieć. Dużo, bardzo dużo dobra dzieje się przez nasze, przez WASZE ręce. Wszelako jałmużna w słownikowo – katechizmowym znaczeniu to nie to, czego świat dzisiaj potrzebuje. Bo ludzie, w znacznej liczbie chrześcijanie, tak zmienili świat, że przed domem Bożym nie siedzą już żebraczki w łachmanach, by wychudzoną rękę wyciągać po jałmużnę.
Ale wiem także, iż do zrobienia jest jeszcze niezmiernie dużo, by świat był prawdziwie domem dla wszystkich. I dla zdrowych, i dla chorych. Dla zamożnych i dla biednych. Dla zaradnych i dla pogubionych. Dla leciwych i dla jeszcze nie narodzonych. Chwała tym, którzy gdzieś tam własną ręką do wspólnego skarbca przysłowiowy grosz dorzucają.
- Szczegóły
- Odsłony: 133
Trudności z modlitwą można sprowadzić do dwóch zasadniczych: o co się modlić oraz jak się modlić
Henryk Pietras SJ 11 marca 2024, 09:00 źródło: https://deon.pl/
"Uważam, że do rzeczy niemożliwych ze względu na naszą słabość należy też podanie jasnej i godnej Boga nauki o modlitwie: jak należy się modlić, jakie przy tym słowa kierować do Boga i jaka pora jest dla modlitwy stosowniejsza" - pisał Orygenes. Przeczytaj fragment książki Henryka Pietrasa SJ "Gdy się modlicie, mówcie… Najstarsi mistrzowie chrześcijańskiej modlitwy: Tertulian, Cyprian, Orygenes", której fragment publikujemy.
Może jednak obydwoje - pobożny i gorliwy Ambroży oraz zacna i dzielna Tacjano, z którą razem się cieszę, że minęły jej już przypadłości właściwe kobietom, jak swego czasu Sarze - nie wiecie, dlaczego rozwodzę się we wstępie nad rzeczami dla ludzi niemożliwymi, a które dzięki łasce Bożej stają się możliwe, skoro zamierzam wam mówić o modlitwie. Otóż uważam, że do rzeczy niemożliwych ze względu na naszą słabość należy też podanie jasnej i godnej Boga nauki o modlitwie: jak należy się modlić, jakie przy tym słowa kierować do Boga i jaka pora jest dla modlitwy stosowniejsza (…).
Ten [tzn. Paweł], który z powodu objawień bał się, aby go kto nie oceniał ponad to, co w nim widzi lub co od niego słyszy, wyznaje, iż nie wie, jak należy się modlić. Mówi: nie umiemy się modlić należycie o to, o co trzeba się modlić. Bo przecież nie wystarczy się modlić, ale trzeba się modlić należycie i o to, o co należy się modlić. Choćbyśmy bowiem wiedzieli, o co należy się modlić, byłoby wielkim brakiem, gdybyśmy się nie modlili, jak należy. Cóż by nam też pomógł dobry sposób modlitwy, gdybyśmy nie wiedzieli, o co trzeba się modlić?
Z tych dwóch pytań to, o co należy się modlić, dotyczy treści modlitwy, a to, jak należy się modlić - usposobienia modlącego się. Tak na przykład do przedmiotu modlitwy odnoszą się słowa: "Proście o rzeczy wielkie, a będą wam dodane i małe", "proście o rzeczy niebieskie, a będą wam dodane i ziemskie", "módlcie się za tych, którzy was oczerniają", "proście Pana żniwa, aby wysłał robotników na swe żniwo", "módlcie się, abyście nie ulegli pokusie", "módlcie się, aby wasza ucieczka nie wypadła w zimie lub w szabat", "gdy się modlicie, nie mówcie dużo" i tym podobne.
Tego "jak należy" dotyczą wypowiedzi: "chcę, aby mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc czyste ręce, bez gniewu i sporu. Podobnie kobiety, w skromnie zdobnym stroju, niech się przyozdabiają ze wstydliwością i umiarem, nie przesadnie zaplatanymi włosami czy złotem lub perłami, lecz dobrymi uczynkami, jak to przystoi kobietom, które chcą się ćwiczyć w pobożności". O tym, jak należy się modlić, uczą też słowa: "Jeśli przyniesiesz dar przed ołtarz i tam wspomnisz, że twój brat ma coś przeciw tobie, zostaw dar przed ołtarzem, a idź wpierw i pojednaj się z bratem; potem przyjdź i ofiaruj swój dar".
Czyż bowiem istota rozumna może ofiarować Bogu większy dar niż pełną wonności modlitwę, dar pochodzący z sumienia wolnego od odoru grzechu? A oto jeszcze jeden tekst o sposobie modlitwy: "nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie. Potem znów wróćcie do siebie, by wskutek niewstrzemięźliwości waszej nie kusił was szatan". Nie można dobrze się modlić, jeśli dzieła małżeńskiej tajemnicy - o czym wypadałoby milczeć - nie spełnia się z godnością, rzadko i bez pasji. Wspomniana tu wzajemna ugoda usuwa niepokój namiętności i pokonuje cieszącego się z naszych szkód szatana. O należytym sposobie modlitwy uczą i te słowa: "gdy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu".
Również wypowiedź Pawła: "Każdy mężczyzna modlący się lub prorokujący z nakrytą głową hańbi swą głowę, każda zaś kobieta modląca się lub prorokująca z odkrytą głową hańbi głowę swoją", mówi o tym, jak się modlić.
Wiedział to wszystko Paweł i mógł jeszcze więcej przytoczyć z Prawa, z Proroków i z bogatej treści ewangelicznej, z najróżnorodniejszymi objaśnieniami każdego punktu. Zdając sobie jednak sprawę, że nawet przy tych wiadomościach daleki był od rozumienia, o co i jak należy się modlić, nie tylko przez skromność, ale zgodnie z prawdą mówi: "nie umiemy się modlić, jak należy", o to, o co trzeba. Dodaje przeto, jak może uzupełnić ten brak pochodzący z ignorancji ktoś, kto stara się być godny uzupełnienia tego braku.
Mówi mianowicie: "Sam Duch wstawia się za nami do Boga w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, wie, jaki jest zamysł Ducha i że według Bożego planu wstawia się za świętymi". A Duch, który w sercach błogosławionych woła "Abba, Ojcze", wiedząc, iż westchnienia w "ziemskim mieszkaniu" mogą obciążać upadłych lub występnych i troszcząc się o nich, w swej wielkiej miłości i miłosierdziu bierze na siebie nasze westchnienia, przyczyniając się w błaganiach, których nie da się wyrazić słowami. Widząc zaś w swej mądrości, jak nasza dusza runęła w proch, zamknięta w poniżonym ciele, nie zwyczajnymi, lecz niewypowiedzianymi westchnieniami prosi Boga słowami, "których człowiekowi nie wolno powtarzać".
Owszem, ten Duch nie zadowala się wstawianiem się za nami przed Bogiem, lecz potęguje swą prośbę i - moim zdaniem - doprowadza do zwycięstwa tych, którzy mogą z Pawłem powiedzieć: "we wszystkich próbach odnosimy zwycięstwo ponad miarę". Jest też prawdopodobne, że Duch prosi mniej za tymi, którzy po prostu zwyciężają, ale nie zdecydowanie lub też są zwyciężani.
Fragment pochodzi z książki "Gdy się modlicie, mówcie… Najstarsi mistrzowie chrześcijańskiej modlitwy: Tertulian, Cyprian, Orygenes" (wyd. WAM, 2024 r.)
Autor: Henryk Pietras SJ
- Szczegóły
- Odsłony: 141
Danuta Kamińska jasminowa.blog.deon.pl / mł 13 marca 2024, 13:38 źródło: https://deon.pl/
Nie wystarczy unikać grzechu; to bardzo spłycające podejście do chrześcijaństwa. To miłość motywuje do działania, a nie neurotyczny lęk przed przekroczeniem jakiegoś zakazu, nawet nieumyślnie. Myślę, że jest jeszcze wielu dorosłych, którym nikt nie pokazał innej perspektywy - pisze nasza blogerka Danuta Kamińska.
Zastanawiało mnie, gdy byłam dzieckiem, jak to jest, że przez cały Wielki Post śpiewamy smutne pieśni, odmawiamy sobie słodyczy, kazania są jeszcze bardziej niż zazwyczaj „krzyczące” (wtedy w dobrym tonie było podnosić głos podczas głoszenia homilii), a potem – z dnia na dzień – wszystko się zmienia: mamy być na zawołanie radośni, a miny, które wcześniej miały być „programowo” grobowe, zwłaszcza podczas nabożeństw pasyjnych (jako maluch chodziłam na wszystkie możliwe), nagle mają być teraz, natychmiast, rozpromienione i wyrażające pełnię szczęścia. Trąciło mi to trochę przedstawieniem. Nie umiałam tego w swojej małej głowie poukładać.
Gdy byłam nastolatką, łzy ronione podczas słuchania rozważań (pełnych drastycznych szczegółów), zastąpiła WDZIĘCZNOŚĆ. Wiedziałam już, że najważniejszy jest w tym wszystkim cel: moje zbawienie oraz to, że Jezus umarł za mnie (i zamiast mnie), że zmartwychwstał i żyje. Jest obok mnie. To zmieniło moją perspektywę.
Zastanawiam się jednak, dlaczego tyle dziecięcych lat upłynęło mi bez tej paschalnej perspektywy – takie były czasy? Bo ważniejsze było, żeby pobożnie odprawić to czy inne nabożeństwo niż to, by mieć żywą relację z Tym, który umarł i zmartwychwstał? Nie wiem. Na pewno retoryka się zmieniła. Na pewno na pierwszy plan nie wybijają się drastyczne szczegóły, ale SENS tej zbawczej ofiary.
Jednak niedawno, gdy byłam z moją córeczką na takim nabożeństwie, zobaczyłam strach w jej oczach. Rozważania czytane były z pożółkłej książeczki. Przeznaczone były dla dzieci. Nabożeństwo też. Córa przytuliła się do mnie i powiedziała, że było „za strasznie”.
Nigdy nie byłam fanką naturalistycznych opisów, stroniłam od wstrząsających obrazów czy wywołujących szok informacji w mediach. Rozumiem więc jej reakcję. Ale też rozumiem reakcję większości zgromadzonych w kościele na tym nabożeństwie, jak na tamtych, w czasach mojego dzieciństwa – przypuszczam, że nie wstrząsnęły większością zebranych. Zapewne więc jesteśmy w mniejszości, ale to nie oznacza, że nas nie ma, albo że nasz głos się nie liczy.
Mamy różną wrażliwość, różny też poziom skupienia. Niektórzy pewnie wyjdą, nie pamiętając „o czym było”, a innym będzie się śniło po nocach. Ale nie zmienia to faktu, że warto mówiąc, zastanawiać się, jaki jest cel wypowiedzi. Czy ma ona wzbudzić wyrzuty sumienia („Pan Jezus umarł, strasznie cierpiąc, bo nie chciało mi się rano szybko wstać z łóżka i marudziłam przy obiedzie” – myślę, że absurdalności tego zdania nie trzeba tłumaczyć), czy – nie pomijając kwestii cierpienia – obudzić wiarę i zaprowadzić do nawrócenia. A to ostatnie nie opiera się przecież na lęku przed karą czy strachu przed „wbiciem gwoździa Panu Jezusowi” (kto w ogóle wymyśla takie ćwiczenia duchowe dla małych dzieci?), ale wypływa z miłości.
Nie wystarczy unikać grzechu, to bardzo spłycające podejście do chrześcijaństwa. To miłość motywuje do działania, a nie neurotyczny lęk przed przekroczeniem jakiegoś zakazu, nawet nieumyślnie.
Kochać to znaczy powstawać. Kochać to nie znaczy nigdy nie upadać. Dopiero jako nastolatka to odkryłam. Ale te momenty, gdy byłam przekonana, że moje – niecelowe nawet – pomyłki i słabości były torturowaniem żywego człowieka i to przez duże „C”, a do tego Bożego Syna… Myślę, że jest jeszcze wielu dorosłych, którym nikt nie pokazał innej perspektywy: nie samozbawienie (które jest zresztą herezją), ale przyjęcie darmowego zbawienia, które miało niesłychaną cenę: cierpienie i śmierć Jezusa Chrystusa.
Jako dziecko ani cieszyć się na zawołanie nie chciałam, ani smucić, „bo tak wypada”. Budziło to we mnie wewnętrzny sprzeciw. Oczywiście, robiłam, co mi kazano, ale pozostawałam ze stawianym sobie bezgłośnie pytaniem, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież nie o zmianę koloru w prezbiterium – z fioletowego na biały czy złoty. Przecież nie o zmianę repertuaru organisty. Przecież nie o zmianę mojej miny.
Cieszę się, że będąc nastolatką, odkryłam to, co kryje się pod tymi zewnętrznymi znakami. I nie tylko to – również prawdę o tym, że jestem uratowana dzięki tej krwi. Ona nie jest oskarżeniem mnie, ona jest usprawiedliwieniem mnie. Amen!
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu jasminowa.blog.deon.pl. Tytuł został zmieniony przez redakcję.
Autor: Danuta Kamińska
Danuta Kamińska - autorka bloga "Jaśminowa" (https://jasminowa.blog.deon.pl/). Tak pisze o sobie: "Jestem żoną i mamą, polonistką, osobą zaangażowaną w ewangelizację, również tę bezpośrednią. Moją pasją i głównym zajęciem jest pisanie. Wraz ze wspólnotą uczestniczę w prowadzeniu kursów: biblijnych, ewangelizacyjnych oraz dotyczących rozwoju wewnętrznego".
- Szczegóły
- Odsłony: 129
Posted by Danuta Kamińska in Codzienność, Ewangelizacja, Zdrowie psychiczne
08 piątek mar 2024 źródło: https://jasminowa.blog.deon.pl/
Zastanawiało mnie, gdy byłam dzieckiem, jak to jest, że przez cały Wielki Post śpiewamy smutne pieśni, odmawiamy sobie słodyczy, kazania są jeszcze bardziej niż zazwyczaj „krzyczące” (wtedy w dobrym tonie było podnosić głos podczas głoszenia homilii), a potem – z dnia na dzień – wszystko się zmienia: mamy być na zawołanie radośni, a miny, które wcześniej miały być „programowo” grobowe, zwłaszcza podczas nabożeństw pasyjnych (jako maluch chodziłam na wszystkie możliwe), nagle mają być teraz, natychmiast, rozpromienione i wyrażające pełnię szczęścia. Trąciło mi to trochę przedstawieniem. Nie umiałam tego w swojej małej głowie poukładać.
Gdy byłam nastolatką, łzy ronione podczas słuchania rozważań (pełnych drastycznych szczegółów), zastąpiła WDZIĘCZNOŚĆ. Wiedziałam już, że najważniejszy jest w tym wszystkim cel: moje zbawienie oraz to, że Jezus umarł za mnie (i zamiast mnie), że zmartwychwstał i żyje. Jest obok mnie. To zmieniło moją perspektywę.
Zastanawiam się jednak, dlaczego tyle dziecięcych lat upłynęło mi bez tej paschalnej perspektywy – takie były czasy? Bo ważniejsze było, żeby pobożnie odprawić to czy inne nabożeństwo niż to, by mieć żywą relację z Tym, który umarł i zmartwychwstał? Nie wiem. Na pewno retoryka się zmieniła. Na pewno na pierwszy plan nie wybijają się drastyczne szczegóły, ale SENS tej zbawczej ofiary.
Jednak niedawno, gdy byłam z moją córeczką na takim nabożeństwie, zobaczyłam strach w jej oczach. Rozważania czytane były z pożółkłej książeczki. Przeznaczone były dla dzieci. Nabożeństwo też. Córa przytuliła się do mnie i powiedziała, że było „za strasznie”.
Nigdy nie byłam fanką naturalistycznych opisów, stroniłam od wstrząsających obrazów czy wywołujących szok informacji w mediach. Rozumiem więc jej reakcję. Ale też rozumiem reakcję większości zgromadzonych w kościele na tym nabożeństwie, jak na tamtych, w czasach mojego dzieciństwa – przypuszczam, że nie wstrząsnęły większością zebranych. Zapewne więc jesteśmy w mniejszości, ale to nie oznacza, że nas nie ma, albo że nasz głos się nie liczy.
Mamy różną wrażliwość, różny też poziom skupienia. Niektórzy pewnie wyjdą, nie pamiętając „o czym było”, a innym będzie się śniło po nocach.
Ale nie zmienia to faktu, że warto mówiąc, zastanawiać się, jaki jest cel wypowiedzi.
Czy ma ona wzbudzić wyrzuty sumienia („Pan Jezus umarł, strasznie cierpiąc, bo nie chciało mi się rano szybko wstać z łóżka i marudziłam przy obiedzie” – myślę, że absurdalności tego zdania nie trzeba tłumaczyć), czy – nie pomijając kwestii cierpienia – obudzić WIARĘ i zaprowadzić do NAWRÓCENIA. A to ostatnie nie opiera się przecież na lęku przed karą czy strachu przed „wbiciem gwoździa Panu Jezusowi” (kto w ogóle wymyśla takie ćwiczenia duchowe dla małych dzieci?), ale wypływa z miłości.
Nie wystarczy unikać grzechu, to bardzo spłycające podejście do chrześcijaństwa. To miłość motywuje do działania, a nie neurotyczny lęk przed przekroczeniem jakiegoś zakazu, nawet nieumyślnie.
Kochać to znaczy powstawać. Kochać to nie znaczy nigdy nie upadać.
Dopiero jako nastolatka to odkryłam. Ale te momenty, gdy byłam przekonana, że moje – niecelowe nawet – pomyłki i słabości były torturowaniem żywego człowieka i to przez duże „C”, a do tego Bożego Syna… Myślę, że jest jeszcze wielu dorosłych, którym nikt nie pokazał innej perspektywy: nie samozbawienie (które jest zresztą herezją), ale przyjęcie darmowego zbawienia, które miało niesłychaną cenę: cierpienie i śmierć Jezusa Chrystusa.
Wracając jednak do tytułowej walki postu z karnawałem, jako dziecko ani cieszyć się na zawołanie nie chciałam, ani smucić, „bo tak wypada”. Budziło to we mnie wewnętrzny sprzeciw. Oczywiście, robiłam, co mi kazano, ale pozostawałam ze stawianym sobie bezgłośnie pytaniem, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież nie o zmianę koloru w prezbiterium – z fioletowego na biały czy złoty. Przecież nie o zmianę repertuaru organisty. Przecież nie o zmianę mojej miny.
Cieszę się, że będąc nastolatką, odkryłam to, co kryje się pod tymi zewnętrznymi znakami. I nie tylko to – również prawdę o tym, że jestem URATOWANA, dzięki tej krwi. Ona nie jest oskarżeniem mnie, ona jest USPRAWIEDLIWIENIEM mnie. Amen.
PS Oczywiście tytułowa walka miała miejsce co roku przed rozpoczęciem okresu pokutnego, a nie po nim i nie przed Wielką Nocą. Prostuję, gdyby opacznie zostało zrozumiane to, co wyżej napisałam.
Zresztą, walka postu z karnawałem nie odbywa się już dzisiaj – a szkoda. Wszystko nam się – w tym wydaniu ogólnym, w głównym nurcie, w tym co się na ogół słyszy i widzi – pomieszało. Ani mówienia o grzechu nie ma, ani mówienia o zbawieniu, ani o łasce, ani o pokucie, ani o świętowaniu. Jest kupowanie i jedzenie. Oczywiście nie wszędzie. Ale, gdy zapytamy o przygotowania do Wielkanocy, pewnie usłyszymy właśnie o tym: o kupowaniu i jedzeniu. Karnawał więc wcale nie odpuszcza. Wczoraj na przykład usłyszałam o tym, że dancingi w sanatorium to nie zabawy huczne i można w nich bez wyrzutów sumienia uczestniczyć. Aż się boję pomyśleć, co będzie ogłoszone, gdy będę na etapie odwiedzania sanatoriów! Pozostaje mi tylko liczyć, że nie dożyję wieku emerytalnego ;)
- Szczegóły
- Odsłony: 138
Wojciech Ziółek SJ Ewa Skrabacz 12 marca 2024, 09:15 źródło: https://deon.pl/
„Dialogi w połowie drogi” – odcinek 46. Ewa Skrabacz i Wojciech Ziółek SJ spotykają się z kolejnym uczuciem, umieszczonym przez ks. Krzysztofa Grzywocza wśród uczuć niekochanych. Tym razem wychodzą naprzeciw agresji. Energia i siła – to jest agresja. Może służyć naszemu rozwojowi, ochronie granic, obronie, a także jest niezbędna do budowania więzi – zarówno ludzkich, jak i tych z Bogiem; agresja brzmi jednak groźnie. Częstą reakcją bywa więc odcięcie się od tego uczucia, zaprzeczanie mu albo bezradna uległość; stłumiona agresja zatrzymuje rozwój, wyrażona w sposób niszczący – zakłóca więzi. ‘Oswojona’ agresja może stać się spoiwem relacji.
WZ: Witamy serdecznie. Ewa Skrabacz...
ES: I Wojciech Ziółek.
WZ: I kontynuujemy naszą podróż, nasze rozmowy o uczuciach niekochanych, o grzywoczowych uczuciach niekochanych. I dzisiaj o kolejnym takim uczuciu, mianowicie o agresji. I może dużo ryzykuję, ale powiem, że to może ty zacznij.
ES: A ryzykujesz, bo odczytam to jako sugestię, że znam się na rzeczy?
WZ: A no właśnie zawsze jest to ryzyko interpretacji, a ja bym powiedział tylko, że to dlatego, że agresja jest rodzaju żeńskiego. Jak będzie o wstydzie, ja mogę mówić, ale teraz...
ES: No tak, ‘gena’ nie wydłubiesz, chciałoby się powiedzieć, płci nie zmienisz, choć dzisiejszy świat udowadnia zgoła coś innego. Ale agresja, mam wrażenie, że słysząc to słowo, chcielibyśmy się od niego odżegnywać, bo ono nie brzmi dobrze, nie brzmi w naszych uszach dobrze. Kojarzy się z taką niszczącą siłą.
WZ: Bardzo źle, tak.
Energia, impet, życiodajna siła – agresja
ES: Jednoznacznie właściwie. Tymczasem my, idąc tropem tych refleksji księdza Krzysztofa Grzywocza, będziemy przekonywać, udowadniać i zgadzać się z tym, że agresja jest przede wszystkim życiodajną siłą. To jest energia, to jest impet, no a bez energii trudno sobie w ogóle życie wyobrazić.
WZ: No tak, i od razu trzeba też powiedzieć, że Krzysiu też agresji nie wymyślił, prawda? Nie wymyślił tego jej pozytywnego oddziaływania, bo o tym wielu już pisało. Krzysiu tym swoim ciepłym głosem i serdecznym spojrzeniem, ujęciem bardzo ładnie to przedstawił, prawda? Ale to przecież coś, co już wielu przed nim mówiło. I bardzo ładnie ujął tę sprawę, że to jest w wielu aspektach pozytywna rzecz, bo pomaga w rozwoju, bo pomaga...
ES: Bo służy do ochrony, do takiego stawiania granic, dla obrony, no i co chyba też niezwykle kluczowe, buduje relacje, buduje więzi, pogłębia je, bo tak trzeba by było to spuentować.
WZ: I zwraca uwagę, że właściwie w każdej relacji, od Pana Boga poczynając, albo na Panu Bogu kończąc, jak chcemy, ale właśnie relacje przyjaźni, relacje miłości, małżeńskie, rodzinne, jakiekolwiek...
ES: No i to jest chyba coś, co w pierwszym momencie przy tych naszych skojarzeniach z agresją, może zaskakiwać, a nawet powodować, że nie, co to za bzdury, odrzucamy to. Tymczasem, jak sobie pomyślimy o naszych relacjach, takich najbliższych, bliskich, no to przecież one nie są wolne od tej energii. I tak sobie myślę, że gdyby były wolne, to by nie były bliskie i byłyby patologiczne, tak poza wszystkim.
WZ: Pełna zgoda. Ponieważ jesteśmy ludźmi skromnymi, pokornymi, to możemy naszą przyjaźń przedstawić jako wzór. Ja powiem tak, jak radiowy sprawozdawca, że „bardzo szkoda, że Państwo tego nie widzicie”. Bardzo szkoda, że Państwo tego nie widzicie, ile na przykład kosztuje nagranie...
ES: Nie, nie, nie, ale źle to ujmujesz. Ja bym powiedziała, ile życiodajnej energii, czytaj agresji, towarzyszy...
https://www.youtube.com/watch?v=KB-LlG3GiZE
Agresja – matka wszelkich więzi
WZ: Ale ja bym do tego doszedł. Ja bym do tego doszedł, że właśnie, ile to kosztuje człowieka, ale jaka głębia relacji, jaka głębia... Tak, można parafrazując Krzysia powiedzieć, witaj agresjo, matko naszej przyjaźni.
ES: Tak jest. Podpisuje się wszystkimi czterema kończynami. To są oczywiście kosztowne momenty, no bo kiedy jest energia, kiedy jest ten zapał, impet, to trzeba się z nim zderzyć. Najczęściej się z nim zderzamy. A jak on jest z obu stron, to dopiero jest eksplozja, ale...
WZ: Ponieważ tu jest jeszcze dodatkowo obrona granic, bo trafiło na takich, co po prostu te granice mają powytyczane i nijak nie można.
ES: Na szczęście w tym wypadku być może nieco nam pomaga duża odległość. Opole, Tomsk daje jednak pewne poczucie bezpieczeństwa, ale idąc dalej, to no właśnie, jest to kosztowne doświadczenie w relacji. Może być niszczące, owszem, ale dodajmy – źle przeżyte. Kiedy dobrze, znowu, to co mówi ksiądz Krzysztof niezmiennie, wsłuchamy się, dostrzeżemy cel, sens, znaczenie tego uczucia, nie uciekniemy przed nim, nie schowamy się przed nim, nie zaprzeczymy mu, to ono właściwie przeżyte, no przeżyte również w relacji, jeżeli w niej się dzieje, może być naprawdę życiodajne, budujące.
WZ: Tak, i mówiąc już tak zupełnie poważnie, gdyby nie agresja, to nasza przyjaźń inaczej by wyglądała, prawda? Nie byłaby taka głęboka i...
ES: Ja dodam tylko, gdyby nie wyrażana agresja.
WZ: Tak jest, tak. Bo właśnie, dzięki temu też jest duże zaufanie do siebie nawzajem, prawda? Że tak, przed tym kimś, ja mogę coś powiedzieć wprost, przed tym kimś, ja mogę wyrazić to, co mi tam leży na wątrobie, prawda? Bez obawy, że to niestety taką rysę spowoduje na naszej przyjaźni, że...
ES: No tak, całe te historie o rodzinach, związkach, relacjach jakichkolwiek, w których przyjmuje się za zasadę: „my się nie kłócimy. My się nie sprzeczamy. U nas się takich rzeczy nie robi. Między nami czegoś takiego nie ma”, jest tak okrutnie właśnie kipiące agresją, taką bierną agresją, że nic tylko uciekać.
WZ: Dobrze, że wspomniałaś o tej biernej agresji, tłumionej agresji, prawda? O tym właśnie takim nakładaniu ‘maski’ spokoju, takiego opanowania, a de facto przebywając w pobliżu, już nawet nie mówię, że jakoś tak patrząc w oczy takiemu człowiekowi, ale przebywając w pobliżu już odczuwasz ty agresję, prawda? I oczywiście może być to twój problem, ale bardzo często, jak mówi Krzysiu, te nasze odbiorniki się nie mylą, bo wyczuwają pasywną agresję u kogoś, kto jej nie potrafi – nie mówimy tu o jego winie, tylko o nieumiejętności – nie potrafi jej wprost wyrazić.
ES: A taka zatrzymana agresja, stłumiona, po pierwsze wyjdzie nam bokiem, bo gdzieś znajdzie ujście w taki być może już zupełnie nieskontrolowany i niszczący sposób, w ten patologiczny sposób, a jednocześnie ona zatrzymuje jakikolwiek rozwój. No przecież jak na dobrą sprawę pomyślimy, czy w relacji, bo tutaj głównie o tym mówiliśmy, ale w jakiejkolwiek przestrzeni, w której funkcjonujemy, zawodowej, prywatnej, itd., agresywne w dobrym rozumieniu tego słowa jest choćby zgłaszanie swoich pomysłów. No bo ja wchodzę w tę przestrzeń wokół mnie z jakąś inicjatywą. Inicjatywa, energia to jest ów impet. Do tego jest potrzebna agresja. Nie myślmy źle o agresji, pomyślmy o niej w ten sposób.
WZ: I mówimy to wszystko w kluczu grzywoczowym, że i z agresją, i z każdym innym uczuciem, możemy zrobić i dobro, i zło, możemy doprowadzić właśnie kłótnię do takiej częstotliwości i do takiego poziomu, że to się wszystko będzie tylko nadawało do zupełnego jakiegoś tam przepracowania.
Agresja w relacji z Bogiem
ES: Ale jeszcze jeden bardzo ważny wątek. Wspomniałeś o tym, ale jak mamy księdza, to nie zawaham się go użyć, że tak powiem. No wątek agresji w relacji z Panem Bogiem. Myślę, że tutaj też może być mnóstwo obaw, lęków, niezrozumienia i tego, że ja Panu Bogu to tylko mogę mówić amen, prawda? I zgodzić się, i ktoś mi umiera, i pada mi całe życie, ale ja będę z tym obowiązkowym, tak myślę, uśmiechem na twarzy, błogosławił Pana i pląsał radośnie. My w relacji z Panem Bogiem też możemy wyrażać swój gniew.
WZ: A wręcz powinniśmy i tutaj za patronów możemy i powinniśmy sobie obrać Marię z Betanii, Martę z Betanii, Tomasza. „Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Czemuś teraz przyszedł, prawda? Jakbyś tu był, jakbyś nie zwlekał z przyjściem, to mój brat by nie umarł. To nie jest pochwała, że „niech się dzieje, wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”.
ES: Czy delikatna sugestia?
WZ: Tak. Tomasz, „dopóki nie zobaczę, dopóki palca nie włożę w rany”, to nie ma mowy, żebym w jakiś... To jest szczere i poważne traktowanie Pana Boga, poważne. Bo jeżeli otrzymuję jakiś cios od życia, a wierzę w to, że to Pan Bóg tym życiem kieruje, to dlaczego mam tak od razu się na wszystko zgadać, skoro nawet Pan Jezus mówił, że „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”.
ES: A swoją drogą właśnie, Chrystus też nieraz spojrzał dokoła z gniewem, więc nie odżegnywał się, nie unikał takich emocji. A zbliżamy się do Wielkanocy, więc może tym obrazem też tę opowieść o agresji zwieńczymy. Tak jak mówi ksiądz Krzysztof, ile agresji, ile gniewu, ile impetu, energii jest w zmartwychwstaniu.
WZ: Tak.
ES: Przecież to nie jest delikatny, wiosenny poranek, w którym się mgiełka rozwiewa. To jest rzeczywiście agresywne. Miłość jest agresywna.
WZ: Miłość jest agresywna, bliskość jest agresywna, dlatego, że to jest właśnie, jak on mówił, że to jest przebijanie się do relacji. To jest przebijanie się do tego, żeby ta relacja była rzeczywiście bliska, czyli autentyczna, nieudawana. Wracamy do tego, co było na samym początku, że jest ryzyko, jest relacja, prawda?
ES: Tak jest.
Agresja mówi mi bardzo wiele...
WZ: Bo traktujemy poważnie tego drugiego.
ES: Więc raz jeszcze powtórzmy, witaj agresjo!
WZ: Co mi chcesz powiedzieć, jak mówi Krzysiu, prawda? Witaj agresjo, co mi chcesz powiedzieć?
ES: Można się jej przestraszyć, można ją widzieć od razu w kluczu patologicznym. Ale tak nie musi być. Można ją oswoić, porozmawiać. I niech ona też stanie się w naszym życiu, w naszych relacjach, tą życiodajną energią.
Ks. Krzysztof Grzywocz: Agresja stwarza związki, także związek z Panem Bogiem. Dlatego ja też mogę przed Panem Bogiem stanąć ze swoją własną agresją. W tej relacji też się może agresja pojawić. Odchodzi mi ktoś bliski, matka, ojciec, dziecko, ktoś bliski. I ja czuję agresję, także w relacji do Boga. Mogę mu o tym powiedzieć. Jaki jest sens tej agresji, znaczenie, cel? Dowiemy się, gdy powiemy. Najpierw trzeba nazwać, wyrazić, a potem zrozumiemy jej posłannictwo. Nie musi się agresja pojawiać w związku z jakąś krzywdą. Jeżeli w relacji przyjaciół pojawia się agresja, nie musi być to znakiem, że coś jest niewłaściwego, czy trzeba bronić granicy. Po prostu, ona jest po to, żeby coś nowego zrobić, coś założyć, coś stworzyć, coś zorganizować, przyjąć, zabezpieczyć. Nie musi budzić takiego niepokoju, że teraz ktoś przekracza jakieś granice, krzywdzi. Niekoniecznie. To jest siła dla rozwoju. Dlatego nie można tylko agresji interpretować w tych dwóch ostatnich modelach jako dla ochrony granic czy ochrony przed niebezpieczeństwem. Jest też dla rozwoju.
-------------------
Fragment nagrania ks. Krzysztofa Grzywocza pochodzi z płyty „Kierownictwo duchowe a uczucia niekochane" wydanej przez WAM
Autor: Wojciech Ziółek SJ
Strona 2 z 2
- start
- Poprzedni artykuł
- 1
- 2
- Następny artykuł
- koniec